Deklozja
Bóg nie tylko jest, ale także Go nie ma. Bóg taki, jakiego ujęliśmy w słowa, jakiego przechowujemy w naszej wyobraźni. Bóg wszelkiej teologii i wszelkiego kultu. Nie widząc Go, nie słysząc, nie mogąc dotknąć, czynimy sobie Jego obraz na naszą zgubę. Chcąc uczynić Go bliższym sobie, oddalamy się od Niego. Bo kiedy mówimy o Nim – jak to wyraził Barth – to już nie o Nim mówimy.
Mieli świadomość tego mistycy. Dla nich każde pojęcie uformowane przez rozum bardziej zasłania niż odsłania Boga. Kiedy zaś przybiera cechy boskie, starając się wszystko wyjaśnić i wszystko usprawiedliwić, staje się autonomiczne względem tego, do kogo chciało odsyłać. Wbrew swym intencjom podszywa się pod Boga. W ten sposób zresztą Bóg wszelkiej teologii, próbującej wyróżnić Boga na tle tego, co Nim nie jest, z konieczności staje się idolem.
Także ateizm jest idolatrią. Bo twierdzić, że Boga nie ma, to ustanawiać nową prawdę absolutną. Na miarę swego rozumu. Dotyczy to nie tylko ateizmu, ale również całej apofatycznej teologii, która chce dojść do Boga przez negację tego, co zdoła ująć ze świata. Taka negacja – jak dowodzi Jean-Luc Marion – jeśli jest kategoryczna, jest idolatryczna. Owszem, Bóg nie jest miłością, prawdą, sprawiedliwością… taką, jaką możemy poznać tu, czy doświadczyć. Ale nie jest też nie-miłością, nie jest nie-prawdą, nie jest nie-sprawiedliwością.
Bóg nie jest ludzkim pojęciem, ale też nie jest tym, co pojmuję z tego, że Bóg tymże pojęciem nie jest. Nie to, ani nie tamto. Jak również nie „nie to”, ani nie „nie tamto”. Jeśli odkrywamy, że Bóg jest transcendentny, to jest On transcendentny nie tylko wobec naszego ludzkiego bytu, ale także wobec naszego ludzkiego poznania, a więc zdanie, że Bóg jest transcendentny, nie niesie w sobie jakiejś nowej informacji o Nim. Chcąc zrozumieć cokolwiek w kwestii Boga, trzeba zgodzić się, iż to „rozumienie” będzie radykalnie inne niż całe nasze dotychczasowe rozumienie. Bo czyż mamy zaliczać się do tych, o których pisał Mistrz Eckhart, że chcą patrzeć na Boga tymi samymi oczyma, którymi patrzą na krowę…?
Tak oto „pojęciowe” poznanie i petryfikujący je język wyprowadzają nas na zewnątrz, w miejsce, którego one same nie są już w stanie dosięgnąć i w którym nie mogą usłużyć w czymkolwiek. Nie tylko poznanie i język zresztą. W ogóle znaleźliśmy się w epoce historii, w której zniesione są granice wszystkiego. Czeka nas – jak to nazywa Jean-Luc Nancy – deklozja (déclosion), czyli demontaż i rozłożenie na części wszelkich ogrodzeń, zagród, granic. Następuje dekonstrukcja wszelkiej posiadłości, tej, która przynależy do człowieka, i tej, która przynależy do świata.
Deklozja to coś jeszcze większego niż eklozja (éclosion: wylęgnięcie się, rozkwitnięcie, otworzenie się), coś prawdziwie radykalnego: rozstąpienie się przestrzeni, nowy początek stworzenia,« nicość », która się rozsuwa i która czyni miejsce « czemuś ». Ostateczne zerwanie z kartezjańskim clair et distinct. Zgoda na szukanie po omacku, a raczej na to, że nie tyle się znajdzie, co odkryje się odpowiedź w naturze swego szukania.
Nie przekroczymy więc naszym poznaniem granic naszego poznania. Nie dlatego, iż owe granice znaleźć można dopiero w nieskończenie odległych od nas zaświatach. I nie dlatego, że trzeba by do tego talentu barona Münchhausena. Jest inaczej. Nie przekroczymy granic naszego poznania, bo żadnych zaświatów nie ma, a jeśli ich nie ma, to nie istnieją też żadne tego typu granice. Nikt stąd nie wyjdzie, bo nie ma dokąd.
Jedyna istotna linia demarkacyjna, która istnieje, oddziela podmiot od przedmiotu. I tej linii przekroczyć nie jesteśmy w stanie. „Ja”, który poznaję, nie przedostanę się do „ja”, które poznaje. To, co we mnie dotyka szorstkości przedmiotu, nie może poczuć miękkości podmiotu. Wzrok nie zobaczy wzroku, słuch nie usłyszy słuchu. I jeśli Bóg naprawdę wciela się w człowieka, jeśli naprawdę wciela się we mnie, to taki Bóg nie może zostać dotknięty nigdzie indziej niż we mnie, czyli w miejscu, którego ja sam dotknąć nie jestem w stanie.
30 września 2011