Lustro
Żyjemy zamknięci, w pokoju o lustrzanych ścianach, a już z pewnością o lustrzanym suficie. Zdanie „Bóg stworzył człowieka” odbija się tu, przechodząc w zdanie „Człowiek stworzył Boga”, a wyrażenie „Bóg stał się człowiekiem” w zdanie „Człowiek stał się Bogiem”. Życie tutaj to niewola, nie mniejsza niż niegdysiejszy Egipt, Asyria, czy Babilon. O tyleż trudniejsza, że całkiem ukryta. Patrząc przed siebie, masz fałszywe wrażenie przestrzeni. Patrząc w górę, widzisz świat z perspektywy Boga.
Zamknięty pokój o lustrzanych ścianach i lustrzanym suficie nie tylko odbija obrazy, ale i imituje dźwięki. Podnosząc wzrok ku górze, mówisz „Stworzyłem ciebie”, i jakby w tej samej chwili (wcześniej? później? – nie wiesz) słyszysz czyjś głos nad sobą, mówiący „Stworzyłem ciebie”. Czyj jest ten głos? Niczyj? Twój własny odbity od ściany? A może jest odwrotnie? Może to ty odbijasz w sobie Słowo wypowiedziane o tobie przed wiekami?
Może w sposób niewyraźny, po omacku, myląc przyczynę ze skutkiem, odkrywasz w sobie relację łączącą cię z Bogiem? Może twoje wahanie i wątpliwości to odbitka wahania Boga, stwarzającego ciebie? Czyż Bóg bowiem nie musiał uwierzyć w sens twojego istnienia? Czyż nie musiał zaufać? Czyż nie miał nadziei w to, iż warto jest ukochać kogoś, kogo się stworzyło? Lub inaczej – czyż to nie miłość, ona jedynie, ma siłę powołać cię do istnienia? Czyż nie doświadczasz w sobie tej miłości? Miłości jako takiej, miłości po prostu? Czyż nie ona każe ci wierzyć i mieć nadzieję? Czyż to nie ona w tobie powołuje do istnienia przedmiot tego aktu?
Przemawiamy do siebie nawzajem w Jego Imię, twierdząc, iż to On mówi do nas. A On, czy przeżywa rzeczy inaczej? Czyż Sprawca chcenia i działania nie mówi do siebie przez nas? Wygląda na to, iż rzeczywista relacja z Bogiem jest o wiele trudniejsza do uchwycenia, niż myśleliśmy dotąd. Nie dlatego, iż naszemu rozumowi brakuje precyzji, konsekwencji, czy szybkości działania. Przeciwnie, im doskonalszy jest nasz rozum, tym bardziej widzimy jego granice.
Nie da się już ukryć bowiem, iż wszystko, co o Nim mówimy, jest naszą opowieścią o Nim. Nie tylko my, ale i Bóg naszych filozofii, teologii, proroctw i ewangelii siedzi zamknięty w czymś, co przez lustrzaną iluzję udaje nieskończoną przestrzeń. Słowo „nieskończone” jest ze wszech miar skończone. Podobnie każde pojęcie, w tym pojęcie Boga. Wszystko, co jest doświadczane przez nas, przyjmuję naszą miarę. Dlatego ostatecznie musi pojawić się takie pojęcie jak „Bóg-człowiek”. I to ono jest powierzchnią lustra, które wszystko to, co odnosimy do Boga, odsyła w końcu do nas samych.
Tak, chrześcijaństwo ze swoim „Bogiem-człowiekiem” kończy tę długą przygodę, którą nazywamy religią. Skierowuje nasz wzrok ku lustrzanej ścianie, uświadamiając nam jej istnienie. Nic na to nie poradzimy, że coraz wyraźniej widzimy przystające do siebie dwa światy: Boga i człowieka. Podobne do siebie, jak dwie krople wody. Jakby stworzone nawzajem na swoje podobieństwo. Tak doskonale, iż nie umiemy rozpoznać już, gdzie kopia, a gdzie oryginał. To, co ludzkie, jest boskie, a co boskie, jest ludzkie. Pełna inkarnacja. Communicatio idiomatum.
Tu, przed lustrem, uświadamiany sobie, iż w istocie nie istnieją jakieś dwa oddzielne światy, lecz jeden świat o podwójnym obliczu. Stąd to wrażenie mnogości. Bo świat Boga i świat człowieka tworzą bliźniaczą całość. Jest w tej całości, owszem, miejsce dla Boga, lecz ów Bóg jest pozorny, gdyż całkiem wyzbyty cech Transcendencji. Jeśli więc znaleźć mielibyśmy jakieś radykalne Gdzie Indziej, musielibyśmy szukać Tego Czegoś na zewnątrz odbijających się w sobie światów. To byłby – jak chciał Mistrz Eckhart – taki Bóg poza Bogiem.
9 lutego 2012