Mój Ojciec

Boskie istnienie niepodobne jest do naszego istnienia. Bóg jest duchem, nie istnieje tak wyraźnie, tak mocno i dosadnie jak my. Nie można go uchwycić, ani dotknąć, ani nawet zobaczyć czy usłyszeć. Bóg nie istnieje w żaden namacalny sposób. Czy podoba się to nam czy nie, istnienie Boga podobne jest bardziej do śmierci niż do życia. Bóg istnieje tak, jak istnieją ci, o których mówimy, że nie żyją. I my także umieramy, by już nie być tak, jak teraz jesteśmy. Umieramy, by nie żyć.

Nie jest więc prawdą, co mówili Feuerbach, Freud i wielu innych… Nie jest prawdą, że mój Ojciec nie istnieje w ogóle. Nie jest prawdą, że jest jedynie projekcją moich dziecięcych potrzeb, że jest mitem, którym ukoiłem swój lęk przed światem. Prawda jest inna. Dokładnie wyraził ją Nietzsche: mój Ojciec umarł, nie żyje. A umrzeć to nie to samo, co nie być. Umrzeć to nie być, ale nie w ogóle. To nie być tu i teraz. Nie być tak, jak ja tu i teraz jestem. Umrzeć znaczy nie żyć już w tym świecie, w życiu tego świata i życiem tego świata.

Tak, to jest wiedza radosna: mój Ojciec nie żyje. I któż może wiedzieć, co znaczy nie żyć? Tyle wiem, że mój Ojciec nie żyjąc, nie umiera już, nie zbliża się już do śmierci. Wszedł w nią i jest w niej. Jest krok przede mną. Jak zawsze. Nieustannie prowadzi mnie. Najpierw do życia, a teraz do śmierci. Gdyby żył, jego życie wstrzymywałoby mnie tutaj. A tak, skoro umarł, cokolwiek miałoby to znaczyć – czeka na mnie w miejscu, które nie jest miejscem. Tuż za Nim wejdę w śmierć wszelkich miejsc.

Oto idę do mojego Ojca. Z każdym dniem zbliżam się do tego, który umarł. Idę tam, gdzie On jest teraz. Idę do tego nieżycia, do tej jego śmierci. Idę nieuchronnie. Wychodzę ze świata, gdzie Go nie ma, i idę tam, gdzie nie ma tego „nie ma”. Świat więc zostawiam bez żalu. Tym bardziej, że czeka go to samo, co mnie. Bo świat, choć umierać jest nieskory, choć coraz mocniej trzyma się życia, ma go, podobnie jak ja, coraz mniej przed sobą.

3 listopada 2013