Zmartwychwstanie

Szukam Jezusa w sobie. Od lat. Bezskutecznie. Nie, nie zniknął. Być może w ogóle go nie było. Odkrywam pustkę tam, gdzie pragnąłem go spotkać. Jego obraz we mnie to świątynia zbudowana z papieru. Z kartek średniowiecznych podręczników, z Sumy Teologii. Podmuch życia nią zachwiał. I legła pod własnym ciężarem. Przyglądam się dokładnie, być może jest tu coś, czego tu nie ma, coś poza zapisanymi kartkami.

Szukam kogoś, kto zmartwychwstaje, więc możliwe, iż jest we mnie przez nieobecność, jak wskrzeszony obecny jest w swoim pustym grobie. Szukam śladów po nim, płócien, chust, odcisku ciała, negatywu. Przymierzam się do miejsca, gdzie zniknął. Pasuję tam i nie pasuję. Wiem, że umrę jak on, lecz jakże inaczej, bo z całym mym ciałem, bez reszty. A grób mój nie będzie pusty.

Zmartwychwstał? To pytanie rozsądza wszystko. To zresztą najważniejsze moje pytanie. O nic więcej z taką obsesją nie pytam. Modlę się tym pytaniem, zadaję je moim kazaniom, kapłańskim gestom i liturgicznym znakom. Czym stał się dla mnie ten święty teatr, jeśli nie pytaniem? Czyż to nie pytanie stało się moją religią? Wiecznie pytam, odrzucając nachalną odpowiedź.

Chciałem ją szczerze przyjąć, wchłonąć w siebie, zasymilować. Przekonany byłem zresztą, że się udało. Pocieszałem strapionych, napominałem wątpiących, niewierzących ratowałem przed wiecznym zatraceniem. Byłem prorokiem wygranej sprawy. Myślałem, że odpowiedź na trwałe zamieszkała we mnie, że stała się dobrą nowiną, moją nowiną, głoszoną tym, którzy jeszcze ciągle pytali. Lecz mój organizm nie przyjął niczego poza pytaniem. Odrzucił odpowiedź, jak się odrzuca źle dobrany przeszczep. Po wielu latach wyrzucił ją z siebie jak obce ciało. Żyję bez niej, choć powinienem umrzeć. To cud. Jedyny, którego codziennie dotykam.

Moja wiara pozbawiona jest przedmiotu. Nie wiem dokładnie, w co wierzę. Może dlatego, że jeśli jednak wierzę, to bardziej w kogoś, niż w coś, bardziej komuś, nie czemuś. Kim jest ów ktoś? Nie wiem. Opowiadano mi o nim dużo, lecz ja sam znam go słabo. Widziałem go może raz kiedyś. Z daleka. Wyglądając z rozpadliny skały, dojrzałem jego plecy.

Noszę więc w sobie wiarę bez wyobrażeń, bez obrazów, pusty grób, który zadaje pytanie. Noszę wiarę gołą, bez wyraźnej treści. Noszę wiarę, która jest jakby przed wiarą, znaną mi z pism Pawła. Słowo to jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim. A jest to słowo wiary, którą głosimy. Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Jakże chętnie wymówiłbym to słowo. Wiem, ile ulgi daje bycie po drugiej stronie. Tysiące razy robiłem to wcześniej. Zbawienie tuż, tuż, blisko mnie, na moich wargach. Czyż nie kuszące? Jeden akt, jedna decyzja do podjęcia, a otrzymam wszystko: całą teologię Pawła, udział w Ciele Chrystusa, usprawiedliwienie…

A jednak wolę uparcie stać przed tym aktem. Znam jego prawdziwy rozmiar i ciężar. Byłem już za nim. Cofnąłem się. Akt tak mały, a jednak za duży dla mnie. Nie szukam miejsca, w którym podejmuje się decyzje. Decyzje są wtórne. Podejmuje się je ze względu na to, co już wcześniej podjęte. Szukam więc czegoś pierwszego, czegoś, co się samo podjęło. Nie mojej decyzji szukam, lecz siebie.

I jeśli wierzę dziś w zmartwychwstanie, to tylko siłą pragnienia. Chcę, by Bóg wskrzeszał ludzi, by wkraczał w sztywne ramy natury. Chcę, by Absolut ujął się w ten sposób choćby za jednym z nas. Bo jeśli nikt nie zmartwychwstał, to jesteśmy tu sami. Nie ma Boga. Albo istnieje bez nas, jako Nieosiągalny Absolut, Zegarmistrz Świata, Pierwszy Nieruchomy Poruszyciel.

Czy ten jedyny człowiek, w którego zmartwychwstanie chcę wierzyć, nazywa się Jezus? Wiem, że przyjmę jego imię, jeśli się tylko przedstawi. Tak, jak to zrobił Pawłowi przed Damaszkiem. Bo poznać go mogę tylko tak, jak Paweł. Nie mam dostępu do Jezusa historii. Pozostawił po sobie wątpliwy ślad w postaci zwalczających się hipotez. Zgadzam się więc z Pawłem choćby w tym jednym miejscu: jeśli nawet według ciała poznaliśmy go, to już więcej nie znamy go w ten sposób. Nie pokładam więc nadziei w badaniach nad dawnym Jezusem. Jeśli Jezus dziś jest, to tylko ten zmartwychwstały. Szukam go zatem w moim pustym grobie. Jak niewiasty, jak Piotr… Szukam go w sobie. Gdzież indziej być może, jeśli w ogóle jest?

25 luty 2011